Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sceny sejmowe.djvu/52

Ta strona została skorygowana.

przyniesiono, w progu się zjawił mężczyzna pięknéj postawy, ubrany z partesów, kuso, choć nie młody, czapka z piórkiem, wąs wyszwarcowany do góry, buty czerwone miękkie, kawał eleganta, a twarz do zbytku rumiana i miejscami w lila wpadająca. Oczki mu biegały nader żwawo.
Przestąpił próg, wahając się.
— Bardzo przepraszam — czy wolno spytać... może tu zajechał pan Józefowicz??
— Tu go nie ma — odparł szambelan sucho.... Mimo odpowiedzi téj wstrzymał się przybyły.
— Niech to nie obraża panów dobrodziejów, czy o nim nie byłoby im wiadomo? zapytał.
— Nie wiemy i nie znamy.
Chwilka milczenia — natręt nie ustąpił.
— Panowie na sejm?
— Jak pan widzisz! — rzekł łowczy nie bardzo chętny do rozmowy.
— A z których stron? — pytał od progu przybyły, widocznie chcąc się wkręcić, co obu posłów uczyniło ostróżnymi.
— Mazury jesteśmy....
Pomyślał chwilę.
— Ja tam na Mazowszu téż familią miałem, około Wyszogroda.
Szambelan nań tylko popatrzał.
— Mazury — mówił stojący w progu, który zwolna przestąpił go i wszedł — złoci ludzie, patryoci, wierni synowie naszéj nieszczęśliwéj ojczyzny!
Łowczego zaczynało to nudzić, podstąpił ku przybyszowi. — A pan z jakich stron?
— Ha! ja!... odparł zagadnięty — ja — jakby to powiedzieć! niegdyś z Sandomirskiego, dziś już bez posesyi... obywatel świata.... Szczycę się tém, że należę do dworu pana Pułaskiego, a mam téż sobie życzliwych pp. Kossakowskich, ks. biskupa i pana hetmana....
Spojrzeli po sobie gospodarze, radzi się pozbyć tego „obywatela świata“ — ale stał jak przyrosły.
— Maciek — huknął łowczy — dawaj bigos, bo