z głodu pomrzemy.... Darujesz pan, myśmy bardzo znużeni drogą.
Była to odprawa, czerwony jegomość się nie obraził, owszem uśmiechnął.
— Słóweczko, jeśli wolno... ciekawość jest godziwą.... Czy panowie dobr.... zechcą panom marszałkom konfederacyi złożyć uszanowanie, bobym może mógł służyć. Sejm pod konfederacyą — więc słusznie należy.
— Maciek! bigos! na Boga! — zamiast odpowiedzi huknął łowczy.
Szambelan wyręczając kolegę, któremu lice się zapaliło jakby z gniewu, przystąpił do ciekawego pana i rzekł:
— Bardzośmy panu wdzięczni, ale na teraz, nigdzie jeszcze nie myślemy iść... a co po tém będzie — Bóg wie. I — do nóg upadam.
Wyprężył się zbyty tak — obywatel świata i przyjaciel panów Kossakowskich, usta oddął, wyszedł wreszcie powoli, a szambelan za nim drzwi mocno zatrzasnął.
— No — zawołał łowczy — ledwieśmy z wozu zleźli, jeszcze nie rozprostowali a już nam spokoju nie dają.... Co nas tu czeka....
— O! nie na godyśmy przybyli, to pewna... odparł szambelan — ale do tego być należy przygotowanym.
Westchnęli oba. Maciek szczęściem wniósł kurzący się bigos. Na stoliczku grubą zasłanym serwetką, stała flaszka z wódką i kawał chleba leżał... poszli oba do tego skromnego posiłku... na pół smutni, pół weseli — szambelan zamyślony, łowczy jakby drwiący — i cicho gwarząc jeść poczęli.... Bigos im smakował... i byłoby nic nie przeszkodziło do spożycia go, gdy przed dworkiem zabrzęczało, zahuczało, ozwały się głosy dziwne i krzyki. Łowczy nie ruszył się, żywszy szambelan poskoczył do okna.
Przed samym gankiem dworku w poszóstnym powozie, który bryczkę chciał wyminąć, konie się splątały.... Z bomby, koloru cynamonowego, wyglądała
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sceny sejmowe.djvu/53
Ta strona została skorygowana.