— A niech się jedzą! dodał po cichu, pocieszna farsa....
Zamilkli, Bieliński dał znać, że do stołu proszono i poprowadził biskupa, który, przyszedłszy na miejsce, z chciwością smakosza począł się przyglądać nalanéj zupie i przyrządom stołowym. Jadł bez pamięci na to, co mu miało zaszkodzić. Wszyscy téż byli zgłodzeni i Boskamp, który się przysiadł do stołu, jeden tylko nie zdawał się mieć apetytu. Jakiś czas trwało milczenie — brzęk tylko talerzy i łyżek słychać było.
— Markiza przyjechała! rzekł skończywszy zupę Ankwicz.
— Jaka? podnosząc oczy czerwone jak u królika — [1]biskup.
— Lullié....
— Śliczna jak djabeł! zawołał Bieliński — skusiłaby anachoretę. Niechże tu z nią kto rywalizuje! Może się ubrać w gazę bez sznurówki i wystąpić jak Ewa przed Adamem.
Biskup podniósł oczy — pokiwał głową i sucho rzekł:
— Zapominasz się, marszałku....
— Przepraszam... ale w. ekscel.... w. książęca mość, poprawił się, jesteś znakomitym znawcą sztuki, malowania... czemużbyś żywéj piękności ocenić nie miał?...
— Za lat kilka taka będzie jak i drugie, rzekł Massalski, daj już pokój.
Boskamp, wielki także znawca piękności, który był wynalazł najsłynniejszą w owych czasach jenerałową Wittową — uśmiechnął się.
— Nie umywała się markiza do jenerałowéj.
— Patrzcie... pyszałka — zawołał Ankwicz — chwali się swém dziełem.
— Albo nie mam czém, odparł Boskamp. Lullie to oranżeryjny kwiatek, kruchy i wątły... a moja pani, to bujny owoc Wschodu — który nie tak rychło przekwitnie i burze przetrzyma!
— Takie piękności — rzekł Ankwicz — jaśnieją, prawda, świetnie, ale krótko — tylko co nie widać a będzie starą babą.
- ↑ Błąd w druku; brakuje orzeczenia.