Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sceny sejmowe.djvu/70

Ta strona została skorygowana.

zdala Miączyńskiemu... pobrzękując... Przez siatkę widać było dukaty błyszczące... Miączyński się uśmiechnął.
— Będę je miał — rzekł sucho.
Jeszcze ręka z sakwą do góry była wyciągnięta, gdy w przedpokoju dał się słyszeć głos schrypły, piskliwy, gniewny, dopominający się wnijścia — poruszyli się wszyscy.
— Byle nie posłaniec od Sieversa! ręce składając zawołał Bieliński.
Drzwi się otworzyły i wszedł słusznego wzrostu nie młody mężczyzna, na którego widok zamilkli wszyscy. Był to rodzaj upioru.
Ubrany w odzież kosztowną a zszarzaną i podartą, we wstędze św. Andrzeja i Orła Białego, peruce na bakier, z twarzą purpurową, oczyma zblakłemi, wargami obwisłemi, miną cynicznie pogardliwą, wszedł opierając się na lasce, powoli, z postawą czło ieka, który ma prawo wnijść wszędzie. Z wyrazu twarzy domyśleć się było można, iż był po obiedzie i obfitych libacyach.
Ręką drugą w bok się wziąwszy, stał i patrzał, nikt go jakoś nie witał. Biskup obejrzał się i szybko sakwę schował do kieszeni, jakby się obawiał, aby mu jéj nie odebrał. Bieliński był zmięszany widocznie.
— A pana podskarbiego... Niechże książe siada... może wina kieliszek.
— Służba Wmości, panie marszałku, głosem schrypłym rzekł wchodzący — czy się nie zna na ludziach, czy nowicyusze — nie chcieli mnie puścić pod pozorem obiadu. — Przecież asaństwa nie odjem.
Milczeli wszyscy...
— Zkąd książę?
— A zkądże? od ambasadora — z przekąsem odparł Poniński — raczył mnie na obiad zaprosić. Stary dziad... kucharza ma dobrego, lepszego niż sam jest politykiem...
Nikt nie odpowiadał.
Książę siadł na krześle, które mu podano.
— Głupi wasaństwa sejm — począł mówić —