Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sceny sejmowe.djvu/75

Ta strona została skorygowana.

butelki... któréj już nie było. Kazał sobie dać nową, siadł na kanapie i usnął.
Gra tymczasem szła daléj zapamiętale. Massalskiego zielony worek leżał bez mała próżny na stole, Ankwicz wygrywał, Bieliński już się zgrał do grosza i poszedł budzić Boskampa aby mu pożyczył. Wczesny ranek majowy już się robić zaczynał. Na wypogodzoném niebie nikły gwiazdy. Od wschodu rumienił się widnokrąg i ptaszki w ogrodzie zaczynały świergotać. Ankwicz poszedł okna od ulicy otworzyć, aby wpuścić trochę świeżego powietrza. Pokoje — w których grali — były na dole od ulicy, ale w miasteczku pusto jeszcze i cicho.
Dzień szybko rosnął a gra nie ustawała, świece stały się niepotrzebne, pogaszono je. Bieliński kawy przynieść kazał. Ze zbladłemi twarzami siedzieli gracze znużeni u stolika. Miączyński wygrany, rad był już grę porzucić, lecz biskup się gniewał, bo posłał kartkę po pieniądze i chciał się odegrać. Ledwie, oczekując na powrót służącego, wyrobił sobie Miączyński trochę spoczynku.
Kawa orzeźwiła nieco graczów.
— Co się stało z Ponińskim? spytał Ankwicz.
Chrapanie z drugiego pokoju odpowiedziało na pytanie.
Pod oknem ulica się ożywiała powoli, zaczęły wozy ciągnąć na targ, żydzi na pół odziani wybiegali, łapiąc je po drodze.
Kilku kozaków przesunęło się mimo dworku, zaglądając w okna otwarte.
Ankwicz siadł, używając świeżego powietrza.
— Prawdę powiedziawszy! odezwał się poziewając, wszystkimby nam się sen należał.
Mignęło coś przed oknem i stanęło.
Wszyscy się zbliżyli wyjrzeć, bo widowisko było niezwyczajne.
Drogą szedł wóz jednym koniem zaprzężony — wlokąc się powoli. Z okrytéj płótném budki widać było kobietę na pół nagą, która przy piersi trzymała dziecko obnażone zupełnie. Czarną jéj twarz z wargami wystającemi do koła las czarnych, rozrzuconych