strzegłszy zmianę na jéj twarzy, począł dopytywać co się stało.
Na myśl, że jego siostrę spotkać mogło jakieś upokorzenie, złe obejście, nieprzyjemność — krew w nim zakipiała. Uspokajając go, Justyna mu wyznała o co chodziło.
— Ja, na bal! do ambasadora! zawołała, łamiąc ręce — ja!
Porucznik stał zamyślony.
— Wiesz co, rzekł — gdybyś nie była takiém dzieckiem... gorączkowém... jabym ci coś powiedział... ale... od ciebie takich ofiar wymagać się nie godzi.
— Jakich ofiar? zapytała Justyna — ja cię nie rozumiem.
Porucznik poszedł zobaczyć, czy kto nie podsłuchuje podedrzwiami — nikogo nie było, bo Milusia pędzała całą służbę po sklepach, a szambelan straż pełnił przy niéj.
— Kto kocha kraj, rzekł porucznik — powinien i najcięższe dlań czynić ofiary. Ja ci to tylko powiem, że aby módz tu przybyć do Grodna bezkarnie, gram rolę starającego się o służbę rosyjską. Pół dnia piję z oficerami. Coś się dowiem... i wstrząsnął się nie dokończywszy.
— Mój drogi, zawołała Justyna, odemnie wymagać trudno, ażebym ja także poszła z oficerami.
— Tańcować! wrzucił śmiejąc się porucznik. Właśnie tego możnaby po tobie wymagać. Wiesz, dla czego? Bobyś z nich dobyła więcéj niż ja, bo jesteś piękna, młoda, i gdybyś chciała, mogłabyś niejednemu zawrócić głowę, niejednego nawrócić.
Justyna oczy sobie zakryła, porucznik zimno mówił daléj.
— Być może, iż ja za wiele domagam się od ciebie i drugich... ale my, my jesteśmy w takiém położeniu, że dla ratunku kraju nie liczym się, nie możemy ważyć z ofiarami. Trzeba dać wszystko.
— Jakto! nawet... miłość prawdy — przerwało dziewczę — nawet kłamać i oszukiwać!!
— Nawet zdradzać... jak oni nas zdradzają, na-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sceny sejmowe.djvu/97
Ta strona została skorygowana.