Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sceny sejmowe.djvu/98

Ta strona została skorygowana.

wet... nie ma granicy! zawołał porucznik. Myśmy bezsilni — dla nas dobre wszystko.
— Okropne mówisz rzeczy... słabym odezwała się głosem Justyna — od tego oszaleć można.
— Myśmy téż poszaleli — rzekł smutnie porucznik — rozpacz nami włada.
Posłuchaj mnie — ja cię przekonam przykładem. Potrzebujemy dowiedzieć się tajemnicy, od któréj zawisł los kraju — tę tajemnicę może tylko dobyć kobieta, któraby jak Judyth biblijna poszła do obozu Holofernesa.... Kobieta więcéj ceni swą cnotę, niż zbawienie kraju... odmawia... i my giniemy. Co powiesz o téj kobiecie?
Justyna wstrzęsła się i zakryła sobie oczy rękami i zaczęła jak obłąkana biegać po pokoju. — Nie mów mi tego! zakrzyczała, nie powinieneś mi mówić takich rzeczy!... Burzę mi wrzucasz do duszy. Bracie — milcz....
— Ja wiem, co czynię — rzekł spokojnie porucznik — wiem, komu to mówię — tyś zacna, czysta, święta, nie grozi ci żadne niebezpieczeństwo, choćbyś tę rolę wziąć była zmuszoną. Nie namawiałbym innéj, boby mogła pójść na zgubę. Ciebie już dosyć znam, by się nie lękać. Powiem ci, że nie tylko mógłbym cię namawiać, ale żądam od ciebie, abyś mi była pomocą.
Nagle zatrzymał się.
— Nie — tu ściany mają uszy... weź, Justyno, okrycie, pójdziemy na przechadzkę, wiem, że jesteś córką twojego ojca i że ci zwierzyć się mogę. Ja cię potrzebuję.... Chodźmy....
Przestraszona, drząca Justyna nie odpowiedziała nic, zażądała tylko pójść do szambelanowéj, aby ją prosić o pozwolenie na przechadzkę; wróciła po chwili z kwaśno udzielonym urlopem, podała rękę bratu i wyszli.
Porucznik poprowadził ją umyślnie, z wielką znajomością miejscowości, już przez te dni nabytą, tam, gdzie jak najmniéj ludzi spotykać mogli. Zaledwie odeszli na stronę, ku Niemnowi się kierując, gdy porucznik mówić zaczął pospiesznie: