Ciekawy był zkąd się weźmie ten przyobiecany koń.
— Gdzież go mam dostać? — spytał.
— A — niemasz potrzeby o tem myśleć — odezwał się rezydent, gdy do domu powrócisz, znajdziesz go w stajni u żłobu.
Miało to pozór żartu czy mistyfikacyi, i nie dziw, że gdy po Trzech Królach, wrócił do siebie Zubko, pierwsza rzecz, o którą spytał u progu: — Przyprowadzili tu jakiego konia?
Parfen, chłopak stajenny, który był przytomny, krzyknął na cały głos:
— A! jakiego konia! jakiego konia....
Więc jak stał, pobiegł do stajni Zubko i zdumiał się — tarant był źrebiec, urody cudnej, pasował mu do jego koni doskonale i w licu mógł cała czwórkę ozdobić.
Już w stajni widać było co za koń i jaka to krew, dopieroż gdy go wyprowadzono, a popuszczono mu linki, gdy się na swobodzie poczuł, a ogona odsadziwszy poszedł kłusem jak panienka w tańcu — nie było radości końca.
Kto go przyprowadził, ludzie nie umieli powiedzieć. Zrana do dnia, na dziedziniec zajechało dwóch jezdnych na tęgich koniach, wiodąc tego taranta pod piękną deką, oddali go ekonomowi, i — ani odwodnego, ani nawet kieliszka wódki nie przyjąwszy, nie opowiedziawszy się zkąd, co, jak — powtarzając, że pan to już będzie wiedział — odjechali coprędzej.
Tegoż dnia niemogąc się wstrzymać dłużej, obdarowany napisał list do Czuryły, niemając słów na wyrazy wdzięczności swej. Odpowiedzi na to nie miał żadnej.