to na zdrowie szło. Gorzej Podkomorzemu, któremu wiek i choroba, na zbytnie wysiłki nie dozwalały. Tymczasem spocząć nie chciał, wdawał się we wszystko, niepokoiła go najmniejsza rzecz, kręcił się częściej niż zwykle; na porę nie bardzo zważając, kazał się prowadzić do pokojów i okrutnie się zamęczył. A i wina też się pono więcej wypiło niż popuchłym nogom było potrzeba. Dosyć, że gdy wszystko się szczęśliwie skończyło, skrzypki ucichły, państwo młodzi odjechali, dwór opustoszał i cisza głucha nastąpiła po wrzawie, a obliczanie strat i wydatków trochę zakwasiło twarze, Czuryło musiał przy chorym Podkomorzym na straży siedzieć i pielęgnować go parę tygodni.
Nie było nic strasznego — cierpiał stary, lecz doktór ze Słonima przyjeżdżający, niejaki Crusius (który dawniej słyszę był prostym Krausem) — nie znajdował ataku tego groźnym. W istocie przeszło to powoli. Podkomorzy się do krzesła dźwignął znowu, Czuryło na sepet, i dawny porządek powrócił.
W chorobie miał tę pociechę stary, iż mógł się przypomnieniami wesela, jakiego dawno powiat nie widział, o którem ludzie długo potem opowiadać mieli — zabawiać z Czuryłą. Co wina wypito! a jak dowcipne wznoszono toasty! Ile-to się starych odnowiło, a nowych porobiło znajomości, i co się afektów z serc szlacheckich wylało!
W kilka dni po weselu (to jeszcze szczęście, że nie wcześniej) nadeszła wiadomość niespodziana do sąsiedniej rezydencyi księcia — ciotecznego brata, iż nagle zmarł on w podróży, w mieście włoskiem Pizie. Ciało jego do grobów familijnych aż tu sprowadzić miano.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sekret pana Czuryły.djvu/105
Ta strona została uwierzytelniona.