wemi i trwał w tej nadziei, że gdy mu nogi odejdą, jeszcze się około synowskiego gospodarstwa przejedzie.
Tego-to stępaka najdroższego, którego nikomu dosiąść nie było wolno, aby go nie znarowiono, gotów był już Podkomorzy pożyczyć Czuryle, byle się z Kurzeliszek nie ruszał. Była to daleko większa ofiara, niżeli się zdawać mogło.
Ksiądz Woroszyło przyrzekł przemówić do serca Czuryły. Drugiego dnia też wezwał go do siebie na plebanię, gdzie mogli swobodniej pogawędzić.
— Gdzie to się asindziej wybierasz — począł, że Podkomorzy się już zawczasu tak nastraszył? — Dokąd? po co? Chciałeś jechać, jeździłeś razy tyle, po co było zawczasu straszyć.
— Ale — bo — odparł Czuryło — kto wie czy nie przyjdzie ztąd całkiem się wynosić!
— A toż co? to co? — krzyknął ksiądz podnosząc się z siedzenia. Cóż to znowu?
— Hm — okoliczności — bąknął Strukczaszyc zamyślony.
Zafrasował się poczciwy księżyna.
— Dla starego Podkomorzego to prawdziwa-by była klęska. Starego dobijesz. Nawykł do ciebie. Nie rób tego, z poczciwemi sercami nie godzi się żartować. Tyle czasów przebyliście razem.
— I ja ich kocham jak moich rodzonych — rzekł Czuryło — bo w życiu oni mi jedni byli rodziną prawdziwą — lecz — mój ojcze — są okoliczności.
Przechadzali się obaj długo milcząc po izbie, gdy Czuryło, jakby się namyśliwszy — począł:
— Przyznam się księdzu proboszczowi dobrodziejowi, oprócz innych okoliczności, mnie staremu
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sekret pana Czuryły.djvu/109
Ta strona została uwierzytelniona.