Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sekret pana Czuryły.djvu/112

Ta strona została uwierzytelniona.

Milcząco, ukłonem podziękował za tę względność — i już o wyjeździe mowy nie było.
Podkomorzy przez wdzięczność nazajutrz dwie fury owsa posłał dla proboszczowskich koni. Twarz mu się wyjaśniła i sepet znowu zajęty był regularnie, przez dawnego przyjaciela, a anegdotki stare w robocie.
Oczekiwano Wojewodziny w rezydencyi. Listy od niej przychodziły nietylko do rządzcy, ale dwa do p. Szczepana, jeden po drugim przybyły, proszące go, aby był łaskaw wejrzeć w restauracyę i urządzenie domu, o którego opuszczenie i nieporządek w nim, obawiała się Wojewodzina.
Pan Szczepan musiał, rad nie rad, z wielkim niesmakiem żony, która w tem już zamach na pożycie małżeńskie widziała — jechać do rezydencyi i gospodarować.
W istocie dla wielkiej pani do wykwintności stolicy nawykłej, stary dom a raczej dwór książęcy, musiał być tylko niewygodną gospodą. Nie było sposobu go w krótkim czasie doprowadzić do takiego stanu, by wymaganiom odpowiedział.
Rządzca dóbr, któremu o to szło, aby mu dziedziczka nie wniosła się na długo i nie zasiedziała zbytecznie, choć napozór restaurował, czynił to tak, aby dwór nazbyt nie wypiękniał i nie stał się miłym a dogodnym. Poznał się na tem p. Szczepan, lecz poradzić nie mógł. Brakło mularzy, stolarzy, materyału — wszystkiego. Trzeba było po to daleko posyłać, robota się ociągała. Wojewodzina wiozła z sobą służbę liczną a pomieszczenie jej stawało się problematycznem.
Rządzca włosy sobie tarł na głowie z rozpaczy; mówił, że rad-by z duszy dogodził pani żądaniom —