— No — to jadę — rzekł.
Zaprzężono konie, siedli na bryczkę, a p. Szczepan sam nawet powoził, tak mu się humor poprawił. Książęca rezydencya była niedoszłą pańską fantazyą. Chwilę jakąś zdawało się nieboszczykowi, że tu ufunduje coś wspaniałego, i życie całej okolicy skupi około siebie. Miał stanąć pałac murowany, lecz że na to dłuższego potrzeba było czasu, wybudowano przy starym dworze dwa skrzydła nową architekturą, oficyny dla dworu, a że książe i wszyscy naówczas na romantyczne ogrody chorowali, przyozdobiono to rodzajem parku, dzikiej promenady i improwizowanemi budowelkami, których książe sam dawał rysunki.
Działo się to mniej więcej owego czasu, gdy księżna generałowa zakładała Powązki, książę ex-Podkomorzy ogrody na Szulcu, a po kraju, co żyło przerabiało stare sady na promenady, obsadzając je kioskami chińskiemi, ruinami, świątyniami, i — jak pisał Krasicki:
„Piramidami z chrustu.“
I tu więc, były kopane sadzawki z prześlicznemi kaskadami; pagórki sypane — pawilony w różnych gustach, ale wszystko to pozaczynane, poklecone naprędce, podziczałe, przedstawiało najsmutniejszy w świecie obraz zniszczenia, gdy Wojewodzina nakazała właśnie, aby odżyło i odmłodniało.
Ogrodnicy i budowniczowie, którzy to wszystko stworzyli, rozbiegli się byli po świecie. Rządzca nie miał pojęcia o tem jak to być powinno wyrestaurowane. Wycinano chrusty, czyszczono ulice, a co na pół zwalone stało, obalano do szczętu.
Dwór w znacznej części długo niezamieszkiwany, zaciekał, dach trzeba było na gwałt pobijać, sufity