Pobiegł z nadzwyczajną gorącością i zaaplikował mu w plecy kilka „kijowskich admonicyj“. — Było to jego wyrażenie.
— Ale-bo to, proszę jaśnie pana, z temi łajdakami inaczej nie można, tylko bij, tłucz, a ducha słuchaj — bo nic nie będzie. Wczoraj mi nowiuteńkie okno bestya wybił.
Wszystkie te przygotowania nic dobrego nie wróżyły.
— Panie Hałandzicz, kiedyż to będzie gotowem? zapytał pan Szczepan.
— Kiedy będzie gotowem! miły Boże, krzyknął rządca — człowiekby się rozdarł, aby prędzej było, ale co z temi chamami począć? Albo ja mogę powiedzieć co kiedy się zrobi... Kowal u mnie za ślusarza służy, cieśla za stolarza — ja sam za wszystkich...
Począł wyrzekać, a w tem wszystkiem to było najwidoczniejszem, iż sobie wojewodziny nie życzył i smutnej a nieuniknionej rzeczywistości poddawał się z rozpaczą.
Obejrzawszy dwór, w którego wszystkich jeszcze pokojach coś dosztukowywano, a w ostatnich dziewczęta folwarczne, wielką obfitością wody szorowały posadzki, śmiejąc się i śpiewając — pan Hałandzicz zaprosił gości do swej „baby“ na kawkę.
Na folwarku było bardzo czysto, ślicznie i tem wyborniej, że wszystek sprzęt dawny ze dworu, powoli się tu poprzenosił. Obok prostych stołków, świeciły lakierowane i złocone, wiele drobnych fraszek jawnie zdradzało swą genealogię książęcą. Pani Hałandziczowa pięknej tuszy, rumiana, biała, okrągła kobiecina, w progu już rozpoczęła narzekania swe na ten kłopot, jaki „mężulko“ miał z panią wojewodziną.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sekret pana Czuryły.djvu/118
Ta strona została uwierzytelniona.