Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sekret pana Czuryły.djvu/13

Ta strona została uwierzytelniona.

gacye, począł mu różnych Czuryłów przypominać i dopytali się jakiejś dziesiątej bodaj wody po kisielu, że między Mingajłami a Czuryłami, miała być starodawna koligacya. Unas, za mej pamięci — można powiedzieć, nie znalazłeś dwóch rodzin w Koronie, którychby jakaś nitka nie łączyła. Więc tem kordyalniej Podkomorzy przyjął szlachcica, konia kazał dobrze napaść, nie pośladami ale czystym owsem; dali mu stancyę we dworze na górce, bo to lato było. Cały wieczór gawęda szła, jakby nić prządł na kołowrotku. Czuryło był obywatel świata, znał wszystkich, bywał wszędzie, — od słowa rzecz chwytał: miło z nim było pobajdurzyć. Chciał Podkomorzy się tego wieczora dowiedzieć od niego dokąd i zaczem jechał, ale z tego mu się wywinął.
— At — rzekł — człek się tam włóczy po świecie, z kąta w kąt. Każda Teresa — ma swe interesa.
Naciskał go Mingajło, ale nic nie wycisnął — dał też pokój.
Chciał go pożegnać dla dalszej drogi Czuryło, bo miał chłodkiem jechać rano, ale Podkomorzy ani mówić mu o tem nie dał.
— Ani myśl — rzekł mu — jutro, zobaczemy. Kto wie czy do rana pluchy nie będziemy mieli, bo się chmury ściągają. Co masz w karczmie gdzie u żyda stać, albo na deszczu moknąć, lepiej się strzymać.
Tak się i stało. Podkomorzy, gospodarz doskonały, na niebie czytał jak w książce. W nocy burza przyszła z grzmotami, a deszcz jak wziął lać, nieprzyjacielaby z domu nie wygnał za wrota.
Czuryło został. Wyjaśniło się pod wieczór drugiego dnia, i zabierał się jechać, ale go Podkomorzyna nieboszczka, która żyła podówczas jeszcze, wi-