Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sekret pana Czuryły.djvu/132

Ta strona została uwierzytelniona.

teresów, którego potrzebował — Czuryło naostatek mruknął:
— A juści-by p. Podkomorzy, przez to kuzynowstwo, no — i przez miłosierdzie nareszcie, człowieka mógł nastręczyć.
— Tęgi ty jesteś — ofuknął Pudkomorzy — ale — gdybym ja człowieka znalazł, coby miał olej i sumienie, tobym go sam sobie wziął!
— Czy to już na świecie ludzi niema? — wtrącił pocichu Czuryło.
— A niema — mówił Podkomorzy — niema. Każdy prawie kaleka. Ten chroma na nogę, ów na rękę, inny na głowę: całego nie znajdziesz. Asindziej sam, byłbyś perfectissimus, a chandry masz.... Giez cię ukąsi, zadrzesz ogona i.... poleciał w świat, albo się do dziury schował.
— Ja panu człeka znajdę — dodał Czuryło zbliżając się — ja. — I, wie pan co zrobiemy — pan mnie znasz, gdy słowo dam, dotrzymam. Człowieka znajdę, za którego ręczę, bo ja go sam pilnować będę i na ręce mu patrzeć.
Niezmiernie zdziwiony, prawie zrazu nie rozumiejąc o co chodziło, wysłuchał tej mowy Podkomorzy. Wyrwał się z tem Czuryło, tak nagle, impetycznie, on co się do niczego zwykle mieszać nie lubił — powiedział to takim tonem poruszenie mocne oznajmującym, stanowczym — iż p. Kazimierz uszom nie wierzył.
Nim miał czas się odezwać, Czuryło dodał żywo.
— Rozumie się, że o mnie, o moim dozorze i partycypacyi — nigdy mowy nie będzie.
— A ja asindzieja w tej chwili — przyznaję się — rzekł stary — nie rozumiem. — Cóż to jest? Chcesz