Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sekret pana Czuryły.djvu/14

Ta strona została uwierzytelniona.

dząc, że się mąż zabawia z nim dobrze i że gość miły a układny — nie puściła.
— Zostałeś waszmość dla mojego męża dzień — rzekła — toćby mi się krzywda stała, żebym ja sobie u niego dzionka nie wyprosiła.
Czuryło tedy znowu został.
Kurzeliszki graniczyły z kluczem, który do Hetmana Ogińskiego należał, i była odwieczna kwestya — dyferencya na granicy w sianożęciach. Prawdą a Bogiem, moczary, na których szuwary rosły, nikomu nie były przydatne. Na wiosnę nawet bydła tam wypędzić nie było można, bo zapadało a grzęzło — później, jeśli co koszono, to chyba na podściół.
A no — rok w rok kurzeliska gromada, z ludźmi hetmańskimi formalny bój staczała, kto siano pokosi i kopiec zabierze.
Wypadek chciał, że tego drugiego dnia, gdy Czuryło został dla pani Podkomorzynej, popołudniu, dali znać do dworu, iż hetmańscy na dyferencyę wpadli.
Podkomorzy płazem tego nie puszczał, już dla tego, że hetmańscy ludzie byli i że to prepotencyą pachniało. Sam na koń siąść nie mógł, a no co żyło pchnął. — Bić a niedawać.
Czuryło, choć obcy, choć mu tam do tego nic nie było, uprosił się razem z ekonomem na wyprawę, dosiadł swojego konia i pojechał. Już tam tego dobrze nie wiem, jak batalia poszła, ale przy Kurzeliszkach wiktorya została, a Czuryło z takim animuszem się brał do hetmańskich chłopów, że ich siła natłukł, sam tylko raz od jednego po łbie oberwawszy kijem, ale szpetnie. Przez delikatność tylko powiadam, że kijem — bo należałoby rzec — drągiem. Tylko taka twarda natura Rusina mogła