Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sekret pana Czuryły.djvu/140

Ta strona została uwierzytelniona.

ja tylko jednej rzeczy żałuję, że Pan Bóg nie dał szerszego pola. Szkoda was na te małe Borki.
— No — kiedy dużych niema! — rozśmiał się pan Adryan.
— Hm, wiecie — rzekł Czuryło — Pan Bóg chłopca jednego dał, tylko co drugiego nie widać — wartoby pomyśleć żeby i dla nich, choć po takich Borkach zostawić. Trzebaby się rozpatrzeć w świecie.
Woroszyło słuchał, a Strukczaszyc powoli zsiadł z konia. Siedli na kamieniu na miedzy, pod gruszą.
— Mnie jedna myśl przychodzi — mówił Czuryło powoli. Pewnieście słyszeli o księciu i o jego córce Wojewodzinie, która oto właśnie do rezydencyi zjechała. Była ona u Podkomorstwa, bo to pokrewieństwo; skarżyła się strasznie na utrapione interesa. — Jej potrzebaby pracowitego, obrotnego człowieka, żeby ją z biedy wyprowadził. Nikogo nie widzę do tego, prócz was, panie Adryanie.
— A! zlituj się, Strukczaszycu — a toż-to tam chaos słyszę i długów bez miary! Kołłupajło mi mówił.
— Co? Słuchacie Kołłupajły! On-by rad, aby wszystko runęło, i żeby sam z zastawy z małą dopłatą na dziedzictwo przeszedł. Ja wam mówię, że ratować można. W Borkach gospodarstwo przez toby nie upadło — a wybyście, conajmniej, drugich dziesięciu chat dorobili się w krótkim czasie.
— Ale to marzenia poczciwego serca waszego! uśmiechnął się Adryan. Gdzie to tam o tem mówić?
— Wcale ja nie marzę i nie śnię — rzekł Czuryło. Wojewodzina prosiła, aby jej człowieka nastręczono. Podkomorzy może was zalecić.
— Rady nie dam.
— Dacie — zawołał Strukczaszyc — ja wam powia-