Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sekret pana Czuryły.djvu/145

Ta strona została uwierzytelniona.

Podkomorzego znamy już, — dawnego autoramentu człowiek, w życiu miał pewne formy, od których nie ustępował nigdy. Szanował każdego szlachcica, lękał się drasnąć, a do interesu nigdy nie przystępował z obcymi wprost — objeżdżał do koła, przygotowywał, probował, insynuował, naprowadzał, i dopiero gdy pewien był gruntu, rzucał nasienie. Teraz też, poczęło się najprzód od ubolewania, że od takdawna sąsiada nie widział — od zapytań o gospodarstwo, o zdrowie, urodzaje, zasiewy. Rozmowa niemal sama przez się zeszła na Wojewodzinę, na zmarłego księcia, wspomniano o Kołłupajle, o długach; i tak nieznacznie, grzecznie, delikatnie znalazł się p. Adryan wobec propozycyi, do której już wprzódy był przygotowanym. Rezydent się nie ukazał, aż przed samym obiadem, gdy już Woroszyło oświadczył się skromnie, że, jakkolwiek nie ufa swym siłom, — rozkazom jednak Podkomorzego będzie posłuszny, spodziewając się, iż mu światłej swej nie odmówi rady, i t. d.
U obiadu mowy o sprawie tej nie było, ale wnet po nim p. Szczepan z Woroszyłą przeszli znów do starego; tu się obszerniej rozgadano i postanowiono, że nazajutrz pojadą do Wojewodziny.
Czuryło wczasie tych pertraktacyj, trzymał się milcząco, obojętnie, neutralnie, jakgdyby go to wcale lub małoco obchodziło — unikając mieszania się nawet do rozmowy. Niktby go, zdala patrzący, posądzić nawet nie mógł, że był sprężyną wszystkiego.
Wojewodzina obiecanego zbawcę przyjęła z wielką radością i zwykłą otwartością swoją.
— Interesów nic nie rozumiem, jestem stara kapryśnica — bez pieniędzy obejść się nie mogę. —