w polu, przy tłokach postał u żeńców; podatek odwoził, do miasta za sprawunkami jeździł, a nigdy nie spróżnował.
Podkomorzy o nim mawiał: „Nieoszacowany człek, takiego i za tysiące niedostać; a na obwinienie palca nic nie chce wziąć, o nic się nigdy nie przymówi, byle koniowi owies był i siano.
Miał Czuryło naówczas sławnego deresza, szerokiego, grubokościstego konia, wałowato wyglądającego, nie gorącego to prawda, ale na długą metę, choćby o głodzie, byle go napoił — równego mu nie znano.
Dawano mu za niego bajeczne pieniądze — tylko ramionami ruszał. Na tym dereszu najczęściej, bywało, mil pięć bez popasu, raz w drodze go napoiwszy, machał kłusem, a koń nawet nie spotniał.
Polubiwszy Czuryłę Podkomorzy tedy rad był o nim wiedzieć coś więcej — zdało mu się, że z czasem, zwolna szlachcic się z tem wygada. Ale minął rok i dwa — nie puścił pary. Ile razy go kto zagadnął, zamydlił, on ręką machnął, mruknął, uśmiechnął się — i nie powiedział nic. Gdy go badając poddawano mu — a może to, a może tamto — potakiwał wszystkiemu, nie wyśliznęło mu się nic. Dosyć, że po kilku leciech pobytu w Kurzeliszkach, tyle o nim wiedziano co pierwszego dnia.
Wszyscy jednak obserwowali, że jakieś tajemnice miał, że z sekretem się jakimś krył — którego nikt się nie mógł dobadać.
Czasami się sam jeden w izbie zamykał i dziurkę od klucza papierem zatykał. Co robił — ani podpatrzeć było, ani podsłuchać. Wypraszał się na dni kilka za interesami, czasem dwa, trzy razy w rok,
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sekret pana Czuryły.djvu/16
Ta strona została uwierzytelniona.