Wojewodzina już ich nie potrzebowała, i nie chciała na nie patrzeć.
Zawiedli się jednak ci, co się po niej jakiegoś skandalu spodziewali. Bawiła się wszystkiem, a nic tak dalece nie brała do serca. W zapusty postanowiła bal wydać dla sąsiedztwa; poszły zaproszenia do znajomych i nieznanych. Zbiegło się ludzi mnóstwo, szczególniej młodzieży, która mniej więcej słyszała coś o życiu pani tej — o jej stosunku z mężem i marzyła trochę o pochwyceniu serca i majątku. Klucz był na oko bardzo pokaźny — dobra książęce, a dziedziczka wcale nie stara, i, choć się nie starała być piękną, jeszcze nią była. Między innemi, niejaki Wągajło, młodzian wychowany zagranicą, daleki nawet kuzyn nieboszczyka księcia, wkręcił się tytułem pokrewieństwa do domu i począł słodkie oczy obracać ku Wojewodzinie.
Być może, iż ją to w początku bawiło; Wągajło śliczny chłopiec, oszlifowany gładko, zręczny, miły — wkrótce powziął jaknajpiękniejsze nadzieje. Sądził się niezwyciężonym. Wojewodzina puszczała mu cugle śmiejąc się, i nie odbierała złudzeń. Zapraszała go, dawała mu się popisywać z dowcipem, przyjmowała go w różnych porach, tak, że adorator już myślał o rozwodzie. Był prawie pewnym swego.
Tymczasem, gdy się tak karmił nadziejami, nie wiedział wcale, że Wojewodzina ile razy była u pani Szczepanowej, ze śmiechem o jego zalotach opowiadała, jak o komedyi, która jej nudy wiejskie przerywała. Zwała go — swoim nieocenionym Wągajłą. — Czasem chód jego, miny i uśmiechy przedrzeźniała zabawnie.
Jednego wieczora wreszcie, kuzyn przekonany, że stanowcza godzina wybiła — rzucił się do nóg belli
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sekret pana Czuryły.djvu/169
Ta strona została uwierzytelniona.