jechał — dokąd: nie mówił nigdy, i wróciwszy unikał nawet opowiadania w którą stronę jeździł.
Niepospolicie to wszystkich ciekawymi czyniło. Podkomorzy po przyjacielsku niejeden raz przemówił doń, żeby też się zwierzyć czas było, lecz za całą odpowiedź otrzymywał:
— Co to tam ciekawego w naszych szlacheckich biedach, to tam mówić niema o czem.
I tak się ciągnęło, a choć już i nie próbowano za język go chwytać — ludzie się, kaduk wie czego, domyślali, jak to pospolicie bywa.
Gdy się pobyt w Kurzeliszkach zaciągnął, a Czuryło się tam stał tak potrzebnym, że stąpić prawie bez pana Strukczaszyca nie było podobna. Podkomorzy, człek delikatny, widząc, że około szlachcica krucho i niedostatnio, na Nowy Rok, na święta próbował go obdarzać. Grosz człowiekowi zawsze niezbędny, choćby człek wszystkie wygody miał, a no w kieszeni grosz musi być — gdyby nie na co innego to dla jałmużny.
Myślał Mingajło, że paręset złotych mu się zda, aż od nich, jak oparzony, Czuryło, zaczerwieniwszy się jak burak, odskoczył, prosząc i błagając, aby mu tego despektu nie czyniono. Musiał go więc przeprosić i pasem obdarzył, który dwa razy więcej był wart, a do przyjęcia go zmusił. — Ze wszystkiego widać było, iż Czuryło nie miał zapasu, oszczędnym się okazywał nadzwyczajnie, nigdy sobie nic nie pozwolił. Gdy buty przyszyć musiał kazać, sam do szewca z niemi jeździł i targował się do upadłego. Przecie od nikogo nie potrzebował nic; chodził czysto, porządnie, a czasem nawet, gdy na święta się ubrał, wyglądał elegancko.
I w tem też tkwiła tajemnica jakaś. Przy starej
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sekret pana Czuryły.djvu/17
Ta strona została uwierzytelniona.