— Co u licha? Juścić?
Westchnął i nie dokończył Podkomorzy.
— Od Czuryły — dokończył, dobywając coś zawiniętego w papier starannie, Woroszyło. — Nieznajomy człek przywiózł mi to z karteczką, abym na św. Kazimierz sam wręczył p. Podkomorzemu, z życzeniami zdrowia i pomyślności.
— Et! z pozwoleniem, już nie powiem na jakie imię zasłużył — odezwał się, w drżące ręce biorąc pakiecik, stary — lepiejby był zrobił, żeby zamiast wiązania sam się przystawił.
— Ale — cóż mi on mógł przysłać?
Okazało się, że wiązaniem był różaniec jerozolimski, do którego dołączone było świadectwo pochodzenia i poświęcenia u grobu Pańskiego. Podkomorzy całując go, zapłakał. Chodził potem ten dar, oglądany z rąk do rąk, i nadziwować mu się nie mogli wszyscy. Ztąd rozmowa o Czuryle, wspomnienie jego chandr i tajemnic, jakie go otaczały.
— Najlepszy w świecie człowiek, mówił stary do gości — ale że kiedyś coś musiał skrewić i że tam w jego życiu zaszły jakieś dziwne okoliczności — to przecie pewne. Taił się zawsze, znikał, jeździł, coś mu dolegało, coś go piekło, nigdy się z tego, co przeżył, nie wyspowiadał. Dosyć, że to człek był jakiś zmordowany, biedny, kaleka na sercu i duszy, nieuleczony.
Obecny na imieninach ksiądz Woroszyło, niemal tegoż był zdania, ale dodawał, że widział go zawsze pobożnym, przykładnym w życiu, miłosiernym wielce, wstrzemięźliwym we wszystkiem — i jeśli miał za co pokutować — miał też i nadzieję w miłosierdziu Bożem.
Nie mógł się go wychwalić i pan Adryan, który
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sekret pana Czuryły.djvu/172
Ta strona została uwierzytelniona.