dom, do którego się przywiązał, siedział w nim nic niepotrzebując od państwa Mingajłów.
— Jesteś pan tego pewnym?
— Jak najpewniejszym — dodał plenipotent, niemogąc dodać, że Czuryło znaczne summy złożył na interesa tej, która o niego teraz dopytywała.
— Cieszę się z tego — rzekła Wojewodzina uspokojona. Byłoby mi przykro pomyśleć, że ten człowiek niema może przytułku i kawałka chleba.
W tej chwili p. Adryan przypomniał sobie historyą tarantowatego konia p. Zubki, o której słyszał od niego, a że do trzymania jej w sekrecie obowiązanym nie był, pośpieszył ją opowiedzieć Wojewodzinie, która z zajęciem słuchała.
— Słuchaj pan — dodała wkońcu — pisujesz do niego, napiszże, iż — go widziałam na pogrzebie, żem go poznała, i że się o niego dopytywałam, a jeśli mogę mu być w czem użyteczną, uczynię to chętnie. Chcę, aby wiedział o tem.
Skłonił się Woroszyło.
Upłynęło potem dosyć czasu, a Wojewodzina napróżno pytała go: czy nie miał jakiej wiadomości; p. Adryan składał się tem, że Czuryło nie pisywał prawie nigdy. W kilka miesięcy dopiero, przybył z podziękowaniem ustnem i zapewnieniem, iż dawny rezydent Podkomorstwa, żadnej pomocy nie potrzebował, znajdując się w dosyć dobrem położeniu.
— I nic więcej? — zapytała Wojewodzina — nic więcej powiedzieć mi nie kazał? nic? nic?
Skłonił się Woroszyło. Wojewodzina ramionami ruszyła, pożegnała go kwaśno i odeszła.