Podkomorzynie bawiła naówczas daleka krewna Zabęckich, panna Marcella Pudlińska, dojrzałych lat, ale piękna co się zowie, i że rodzice jej niegdyś się mieli niezgorzej, wychowana troskliwie, bo i na szpinecie grywała i śpiewała, i po francuzku mówiła, i na pokojach prezentowała się niepospolicie. Zacna była osoba, lecz jakoś nieszczęśliwa, iż mimo tych wszystkich przymiotów za mąż się wydać nie mogła, a było to pono jej najusilniejszem pragnieniem. Nie była już wymagającą od kawalerów, — byle szlachectwo i głowa.
Kochało się w niej co niemiara, zwłaszcza paniczów, — a no, nalekko.
Jakoś drugiego roku po zamieszkaniu Czuryły, Pan Bóg się nad nią ulitował, i brata wziął do swej chwały bezpotomnie. Spadło na pannę Marcellinę dziesięć chat, prawda nie w osobliwszej ziemi, ale zawsze i dworek i lasu kawałek i chata swoja i było z czego żyć.
Czuryło, który od przybycia grzecznym był dla panny Marceliny, zyskał jej łaskę. Lubiła z nim rozmawiać, chwaliła go z rozsądku i umiarkowania, a rzadkiego statku.
Gdy ów spadek się trafił, wszyscy niemal pewni byli, że Czuryło pannę weźmie jako swoją. Wszelkie ku temu nawet było podobieństwo. Panna Marcelina bodaj nie wahała się mu dawać do zrozumienia, iż śmiało się mógł posunąć; Czuryło będąc znią jak najlepiej, na to został głuchym. Zagadnął go Podkomorzy, obiecując dopomódz do gospodarstwa nawet, a swadźbę biorąc na siebie; Czuryło go w ramię pocałował, a głową trząsł.
— Nie mogę się ja żenić! — rzekł — nie mogę. Pe-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sekret pana Czuryły.djvu/18
Ta strona została uwierzytelniona.