który i księdzu głodnemu był potrzebny, przygotowała limonadę, zaczęła się krzątać żywo, a oczy Czuryły chodziły za nią ciągle.
Patrząc na jej twarz, której starała się nadać wyraz spokojny i łagodny — można jednak było dojrzeć w niej walkę i pasowanie się z sobą. Ta obojętność pozorna, kryła wzruszenie, a ruch i zajęcie były tylko środkiem osłonięcia tego, co się w jej duszy działo.
Czuryło zdawał się tym widokiem jakby przywrócony do życia — nie mówił jednak nic; resztka uczucia skupiła się w jego wzroku. Nie odpoczywając ani chwilę, Wojewodzina, która się nikomu nie dała wyręczać — wyprawiła chłopaka z kartką do doktora, Żyrgonia zaś do dworu, po wszystko, co się jej jeszcze potrzebnem zdawało. Nie widać w niej było tej wielkiej pani, jaką umiała być w salonie, ale kobietę mężną, czynną, nierachującą się wcale z tem jak ludzie jej sprawy ocenią. Ksiądz Woroszyło patrzał na to z niemem uwielbieniem, synowiec jego — z natężoną ciekawością, jakby oczekiwał rozwiązania jakiejś zagadki.
Patrząc na twarz zarumienioną Wojewodziny, można było dostrzedz to łzy na powiekach, to smutny jakiś wyraz ust ściągniętych, to ironię boleści wielkiej. Ile razy się odezwała, słowo zdawało się sprzeczać z twarzą — mówiła zimno i mężnie, na pozór obojętnie.
Tak minęło długie pół dnia, a Czuryle przynajmniej gorzej nie było. Doktór, po którego wysyłając Wojewodzina, największy pośpiech zalecała, przybył z południa. Był to, obyczajem ówczesnym, Niemiec, który małoco i źle się popolsku nauczył.
— Idź waćpan — odezwała się doń pocichu Woje-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sekret pana Czuryły.djvu/188
Ta strona została uwierzytelniona.