Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sekret pana Czuryły.djvu/189

Ta strona została uwierzytelniona.

wodzina, nakazującym tonem — idź, rozpatrz stan chorego i przyjdź mi powiedz, czy go przewieźć ztąd można.
Pan Sennefeld posłuszny rozkazowi, zbliżył się do łoża chorego. Badać go ustnie było trudno, puls i język, wzrok i skóra musiały powiedzieć tajemnicę choroby. Doktór długo i sumiennie starał się ją rozpoznać.
Proboszcz szepnął mu, co się o niej sam w pierwszej chwili od chorego dowiedział, Potem wszystkiem Sennefeld wyszedł z izby zdać sprawę Wojewodzinie, która przed chatą z założonemi na piersi rękami, czekała na niego.
— Można go przewieźć? — spytała.
Odpowiedź była niema, poruszenie głową i rękami.
— Na co się to zda? — rzekł doktór — on dogorywa.
Usłyszawszy to, nie mówiąc nic, wróciła do chaty Wojewodzina i przy chorym usiadła. Sennefeld wszedł za nią, oznajmując, że jeszcze postara się przynieść ulgę choremu.
Nie odpowiedziała mu — dano choremu lekarstwo, przyjął je posłuszny. Stan jednak nie zmienił się wcale. Oczyma szukał niespokojny to Wojewodziny, to proboszcza. Gdy ks. Woroszyło się zbliżył, ujął go za rękę, głos słaby dobył się z piersi zmęczonej. Wskazywał na niego Wojewodzinie.
— Mój testament, mój testament, u niego.
Adryan stał trochę dalej: powołał go wzrokiem — i znowu popatrzał na Wojewodzinę.
— Służ jej dobrze, broń, proszę.
I znowu na księdza pokazując dodał: — Mój testament.
Dzień się miał ku wieczorowi, gdy oddech zaczął