Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sekret pana Czuryły.djvu/19

Ta strona została uwierzytelniona.

wna rzecz, iżbym z panną Marcelliną szczęśliwym był — ale cóż — nie mogę!
— No — dlaczegóż nie możesz? — zapytał Podkomorzy. — Czuryło się zająknął, zaciął, lecz niepowiedział nic.
Co tam z tego domysłów ciągnięto — jeden Bóg wie. Przyjaciół miał wielu Czuryło, ale i niechętni się znajdowali, bo mu łask i serca starego pana zazdroszczono — więc jedni i drodzy dziwy prawili na wiatr o Strukczaszycu.
Zkąd się brały te plotki, trudno było dojść, a no jedni mówili, że kędyś żonę musiał porzucić, drudzy że kryminał jakiś gdzieś popełnił, boby się tak z sobą nie krył, gdyby czego i na sumieniu nie miał. Jedni go bardzo nieszczęśliwym, drudzy winnym i jakby pokutującym widzieli. Prawdą było, że gdy w Kurzeliszkach do kościołka — bo to była parafia — zebrano się na nabożeństwo, na które bardzo gorliwie uczęszczali wszyscy, i Podkomorzy sam pilnował, by się nikt absentować nie śmiał — Czuryło, który swoje miejsce wkątku miał, poklęknąwszy ze złożonemi rękami, z oczyma w obraz wlepionemi, modlił się tak, jakby mu wistocie coś na sumieniu ciężyło. W piersi się bił aż strach, a podczas nabożeństwa krzyżem legiwał i na oczach łzy dostrzedz było można. Kiwali na to ludzie głowami, choć innego czasu i wesół był — i śmiał się a baraszkował jak najmłodszy.
Panna Marcellina, gdy się przekonała, iż z tego nic nie może być, co sobie życzyła — choć jej było markotno, nie straciła serca do Czuryły. Zdaje się, iż pochlebiała sobie, że go zczasem nakłoni. Pozostali z sobą dobrze — a no — później sama się ona przekonała, że próżno czekać na niego i wyszła za Wrzo-