Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sekret pana Czuryły.djvu/190

Ta strona została uwierzytelniona.

być śpieszniejszym, życie zdało się walczyć przeciw sile, co je zgnieść miała.
Chory wyciągnął ręce obie ku Wojewodzinie, chwycił dłoń jej, do ust przycisnął i — skonał....
Ona — patrzała nań z zaciętemi wargami i oczyma pełnemi łez, schyliła się, pocałowała czoło zimne, i ręką drżącą przymknęła powieki.
— Śpij — biedny przyjacielu! szepnęła — dobiłeś się do portu szczęśliwie.
To mówiąc wstała i wyszła powoli, ostatnie wejrzenie rzucając jeszcze na zmarłego. Ksiądz Woroszyło patrząc na to nie-niewieście męztwo, na tę milczącą boleść — sam płakał.
Wyszedłszy za próg chaty, Wojewodzina stanęła w rodzaju osłupienia; długo nie mogła się poruszyć, ni myśli zebrać; p. Adryan stał tuż przy niej. Obróciła się ku niemu.
— Proszę pana, abyś się zajął pogrzebem — rzekła — jestem do tego obowiązaną.
— Tak — szepnął Woroszyło przejęty widokiem śmierci, któremu też teraz usta się rozwiązały — tak, był to człowiek wielkiego serca i poświęcenia.
On mnie skłonił do podjęcia się interesów pani, ale bez niego, jabym, ani nikt, im nie podołał.
— Jakto? — zawołała Wojewodzina.
— Wszystkie pieniądze, którycheśmy użyli na oczyszczenie majątku, miałem z rąk jego!
Wojewodzina uderzyła w dłonie, i chwyciła się za głowę. Strumieniem łzy jej płynęły. Zaczęła się żywo przechadzać przed chatą, niemówiąc nic, jakby się od miejsca tego oderwać nie mogła.
Ksiądz Woroszyło tymczasem sam, z pomocą chłopaka zajmował się umarłym, szukał sukni do ubrania go, przygotowywał rodzaj małego katalal-