Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sekret pana Czuryły.djvu/22

Ta strona została uwierzytelniona.

postrzegli nawet co mu było. Wszyscy wogóle nie tylko w Kurzeliszkach, ale w sąsiedztwie tak się do Czuryły przyzwyczaili, tak on im był potrzebny, iżby się bez niego obejść nie mogli.
Gdy po trzech latach stałego pobytu u Podkomorstwa, jednego dnia pocichu się odezwał do starego, że na kilka dni odjechać musi — wszyscy się strwożyli, by go nie stracić. Podkomorzy chciał mu dać konie, aby powrotu być pewniejszym: podziękował za nie, ruszył konno, niepowiedziawszy dokąd. A że swoje juki z sobą zabrał, choć powrót przyrzekał, obawiano się że uciecze. Wrócił wszakże. Gdzie bywał, co robił — niepowiedział ani słowa. Deresza na dawnem miejscu postawił, do wieczerzy na swój stołek przyszedł i — poszło znów jak wprzódy bywało. Później niejeden raz trafiło się, iż się podobnie wyrwał — a no, że go Podkomorstwo niezmiernie prosili, a i do syna się przywiązał — choć i kilka tygodni bawił, zjawiał się znowu. Gdyby z sobą czy sługę, czy furmankę brał, możnaby było coś się dowiedzieć, gdzie przebywał — ale, jakby naumyślnie, konno jechał i tak samo wracał. A że ciekawość obudzona była, ludzie śledzili go, dowiadywali się, którym gościńcem, jaką drogą jechał — i tego dojść nie było można.
Proboszczem w Kurzeliszkach był naówczas, pamiętam, ksiądz Woroszyło — kapłan zacny — a człowiek jakich mało. Prawdziwy-to był ojciec, zwłaszcza dla ubogich parafian, bo nietylko słowem, często ich chlebem karmił. Nigdy sam nie miał nic prawie, bo wszystkiem się dzielił i rozdawał. Oszukiwali go ubodzy, odzierali go niegodnie próżniaki i opoje — dawał im z sobą czynić co chcieli, mówiąc, że woli dać temu, co nie potrzebuje, niż narazić się