na to, by potrzebującemu odmówił. Miał też to ks. Woroszyło do siebie, że był dziwnie wesołego humoru. Niekiedy poważnym był i surowym chwilowo, smutnym i kwaśnym nigdy. Wesołość zaś miał prawie dziecięcą, prostoty jakiejś pełną, dobrotliwą i łagodną; choćby z kogo pożartował, niepodobieństwo się nań było pogniewać. Czasu pospolitego, gdy do którego z parafian zajechał czy zaszedł, bo rad bardzo chadzał pieszo, zawsze z sobą przyniósł dobrą myśl. W kieszeniach, za suknią, dla dzieci nosił obrazki, dla starszych szkaplerze, a że przy plebanii miał sad owocowy doskonały, bywało, że gruszkami i jabłkami wyładowywał kieszenie. W słomianym kapeluszu, z kijem prostym, w kozłowych butach, najczęściej per pedes apostolorum, parafię obchodził.
Ludzie utrzymywali, iż przez świątobliwość wielką od Boga miał wyproszony ten dar, że potrzeby parafian swoich — jakby przeczuwał. Rzadko po niego posyłać kto potrzebował. Szedł tak instynktem i trafiał, cudem niemal, gdzie dziecię trzeba było ochrzcić, chorego dysponować lub przyjść z pomocą. Niekiedy na łąkach widzieć go było można, gdzie się trzody pasły, między młodzieżą pastuszą, uczącego katechizmu, a razem i bawiącego się z dziatkami. Po wsiach, gdy się pokazał, ciżba ich leciała za nim.
Szkoda mówić, by pięknym był ks. Woroszyło. Twarz miał ospowatą okrutnie, całą w centki, włosa niewiele, wzrost mały, ręce długie, a, mimoto, gdy uśmiechnął się, zagadał, serca ku sobie pociągał. Przy mszy świętej, gdy spojrzałeś, to naprawdę, niekiedy pięknym się wydawał, — coś mu tę twarz
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sekret pana Czuryły.djvu/23
Ta strona została uwierzytelniona.