szajki rozbójniczej na granicy należał, a potem go sumienie tknęło i salwował się z niej aż na Litwę. Zliczyć było trudno te baśni, z palca wyssane, a zbijać ich nie wartało.
Czuryło też pewnie o nich ani wiedział i mało go one obchodziły.
Gdy stary Podkomorzy po śmierci żony, wielce ukochanej, synowi zdał gospodarstwo, sam sobie tylko victum et amictum, chatę, usługę i kapitalik jakiś zostawiwszy, — Czuryło, który się był nieco postarzał, zszedł z ojca na syna, i ani o tem pomyślał, ażeby się bez niego w Kurzeliszkach obejść było można. Staremu do życia prawie był potrzebny i godzinami u niego przesiadywał, a że staruszek często się zdrzemnął, on na kuferku, bywało, spokojnie czeka, aż się obudzi.
Dwór w Kurzeliszkach, jak ja go za owych czasów pamiętam, bo dziś się to tam prawie po nowomodnemu zmienić musiało, jeszcze bardzo stare czasy a obyczaje przypominał. Mingajłowie byli zamożni bardzo, wsi do nich należało kilka, więc rezydencya dawna, choć bez żadnego lustru i wspaniałości, zaraz na oko się poważnie prezentowała. Dom mieszkalny na pagórku stał, frontem ku rzeczułce zwrócony, która nieopodal za gościńcem płynęła. Strumień-to raczej był, ale zawsze pełen, zwali go tam Szczarką; dalej dwa stawy żywił i młynów dwa rocznych, a że między pagórkami się trzymał, na wiosnę mało szkody czynił.
Do dworu przybudowywali zdawiendawna, każdy jak mu było dogodnie, więc tam teraźniejszej architektury, pożal się Boże, było szukać — ale wygoda