do której mu ludzi zrazu było bardzo trudno nałożyć, bo u nas to niepraktykowana rzecz była, w powszedni dzień a po kątach i w świątki, żeby było czysto. Jak raz jednak poszło to w przyzwyczajenie, potem już się trzymało. Z ganku była sień przestronna o dwu kominach, gdzie jesienną i zimowa porą, ludzie z gośćmi przybyli mieli przytułek i ogrzanie. Tu się ich na ławach choćby pół kopy mogło usadowić.
Więc w lewo szło się do izby wielkiej gościnnej, gdzie, co dom miał lepszego, stało. Zegar i szafy gdańskie, sprzęt z Kolbuszowa, na kominie szklanne i srebrne puhary, w kącie szpinecik. Na ścianach wizerunek Chrystusa ukazującego bok skrwawiony i rozdarty, pod którym stał napis:
Któryś za nas cierpiał rany,
Jezu Chryste, zmiłuj się nad namy.
Dalej, Matka Boska Bolesna. Z dawnych czasów mieściła się malowana śmierć Chodkiewicza, choć nie wyśmienicie, a no dla pamięci szacowna, i parę sztychów z wyprawy Sobieskiego króla Jana, pamiętam nakoniec, Turków pod nogami gniotącego, na którego miło było spojrzeć — bo mu z oblicza mówiło — kość z kości naszych.. A Podkomorzy, gdy się zgadało o tem, zawsze z uśmiechem dodawał:
— A no — prawda, kość z kości, bo u Marysieńki był pod pantoflem, jak my wszyscy u naszych.
Ale to była facecya, dla dobrego humoru.
Z tej izby dużej mniejsze szły: jejmości, potem Podkomorzego, sypialny obojga i apteczka, alkierze, zakomórki różne. Naprzeciw była jadalnia wielka,