Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sekret pana Czuryły.djvu/32

Ta strona została uwierzytelniona.

ki, dobywały się sygnety, spinki, guzy złote i najsławniejsza ze wszystkich pamiątek, stara kita wspaniała od kołpaka, cała z rubinów złożona, z ogromnym okrągło szlifowanym guzem, którą z nim razem Podkomorzy na parę tysięcy czerwonych złotych cenił.
Obok tego były znowu rzeczy niemające żadne- wartości, łachmany i rupiecie z różnych epok życia. Kontusz posiekany na sejmiku, gdy Podkomorzy jeszcze młodym był chłopcem, czapka przestrzelona, skóra niedźwiedzia, który go pokaleczył nim został dobity i t. p. Trudno było się przecisnąć pomiędzy sepetami, skórą cielęcia morskiego obijanemi, i drewnianemi skrzyniami kowanemi i pudłami wszelkiego rodzaju. Gniewał się Podkomorzy, gdy mu kto doradzał, aby to gdzieindziej postawić kazał. Dodawszy dzbanki, flaszki, kufle, różne lekarstwa stojące po oknach i przy piecu, szkandele i wszelkie naczynia nieruszającemu się prawie starcowi potrzebne, — nieznajomego człowieka w tej ciasnocie trudno było przyjmować. Czuryło tu się już tak znał dobrze, iż i pociemku mógł przejść, nic niepotrąciwszy. Podkomorzy na najmniejszy brzęk i wstrząśnienie niezmiernie był drażliwy i wołał zaraz:
— Otóż masz — już djabli wzięli! Niepokoiło go, aby czegoś z tych drogocennych zbiorów nie utracił. Synowi oddał majętność i wszystko, co miał, ale tknąć tych swych skarbów nie dopuszczał. Pod koniec życia Mingajło mało się co już z tego pokoju ruszał, najczęściej mu tu i jego obiad i rumianek i kawę przynoszono.
Jednakże we dnie uroczyste, miał sobie za obowiązek ubrać się — i razem zasiąść z synem, synową