To są ludzie zupełnie innego świata. Zetknąć się nawet nigdy nie mogli.
— A lichoć go wie! — odparł stary — ja tylko powiadam, że bez niego tu ładu nie będzie, i rady sobie nie dacie. Już, gadajcie sobie co chcecie — bez Czuryły się obejść w gorącym razie trudno.
— Nie przeczę — rzekł p. Szczepan — moja żona też na niego rachowała jak na cztery tuzy.
— Weźcież się no wy we dwoje do niego jeszcze, może będziecie szczęśliwsi. Ja go prosiłem — daremnie, a niewypowiedzianie jestem niespokojny.
— Przyjdzie na wieczerzę — odparł pan Szczepan, żonę przygotuję, weźmie go na spytki i, spodziewam się — zatrzyma.
— A ja o tem wątpię — wątpię — dodał wzdychając stary.
Na tem przerwali. Wyszedł p. Szczepan do żony; staruszek wziął się do różańca i pacierzy wieczornych. Tymczasem rozprawiano o przyjmowaniu księcia kuzyna szeroko, i nie było końca projektom a sporom. Zszedł czas do wieczerzy, prędko, a gdy do stołu podano i krupniczek z półgęska już z wazą był przed gospodynią, Czuryło się zaś nie pokazywał, posłano po niego do oficyny. Chłopak wrócił prędko z zawiadomieniem, iż Strukczaszyca nie było, że przed chwilą juki swe na plecy sam wziął, poszedł z niemi do stajni, konia sobie sam okulbaczył i wyjechał.
Szczepan się zmarszczył, spoglądając na żonę.
— Mniejsza mi o niego — szepnął — a no stary taką ma wiarę w Czuryłę, iż mu się zawsze zdawać będzie, że my sobie bez niego nie damy rady.
— Ale cóż mu się stało? — spytała pani Szczepanowa.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sekret pana Czuryły.djvu/44
Ta strona została uwierzytelniona.