— Córce się mojej nieszczęści — dodał — za trzecim mężem, a i ten nic po tem.
Nie było się co dopytywać; książe sam po przestanku, urywanemi słowy dodał:
— Już to i nie bez jej własnej winy.... Nadto zawsze była dobrą i łatwowierną, miałem też z nią kłopotu niemało. Ale o tem, lepiej nie mówić.
Jakoż znowu się urwało: pan Podkomorzy nadto miał delikatności, ażeby się wdzierać w zaufanie księcia, który ledwie wspomniawszy córkę, posmutniał widocznie.
Znowu tedy wrócono do interesów majątkowych, i tu — niezmiernie draźliwego punktu dotknął książe, który poniekąd całą jego teraźniejszą dla rodziny i czułość i obie wizyty tłómaczył. Przyznał się, że go tu insperate, zaskoczyły okoliczności cale nieprzewidziane, i — gdzie się spodziewał znaleźć fundusze, trafił na długi niecierpiące zwłoki. Szło o to czyby gdzie nie można dostać paru tysięcy dukatów. Stosowało się to widocznie do szkatułki Podkomorzego, która w okolicy uchodziła za zasobną. W samej istocie p. Kazimierz nigdy nie był bez zapasu, lecz z zasady wolał zawsze pożyczyć szlachcicowi, nawet niezamożnemu, niż wielkiemu panu. Tu zaś zachodziła i ta jeszcze okoliczność, iż cioteczny biorąc na świstek, wcaleby się potem ani z kapitałem, ni z procentem nie śpieszył. Podkomorzy był i dobrym i uczynnym, lecz, sam oszczędny i rządny, znał nieład, jaki panował w interesach magnatów. Musiał więc dyssymulować, choć go to wiele kosztowało.
Złożył ręce pobrzękłe, i wyraz twarzy przybrał mocno strapiony.
— A! mój książe — zawołał — jakaż to dla mnie
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sekret pana Czuryły.djvu/54
Ta strona została uwierzytelniona.