dzo się chciał sam zaszargać. Cmokał długo i odłożył to do jutra.
Wieczorem nadszedł ks. Woroszyło, tylko w celu zabawienia staruszka, do jego pokoju, bo czuł że mu tam Czuryły brak być musi.
Przed nim, jak przed Strukczaszycem, Podkomorzy wszystko zpod serca, i co miał na wątrobie, gotów był wygadać; nie miał dlań żadnych a żadnych tajemnic.... Wyspowiadał więc mu się natychmiast z żądania księcia, z kłopotu, w jakim był, i z warunków, jakie ten twardy Kołłupajło podawał. Ksiądz milczał długo, głową tylko potrząsając.
— Mój panie Podkomorzy — rzekł wreszcie — gdybyś miał do wyrzucenia parę tysięcy dukatów, jużbym ci prędzej życzył je ubogim dać, niż takiemu co je jutro, z pozwoleniem, marnie wyrzuci za okno Książe tyle już stracił, tak się, słyszę, w interesach zaplątał, że go chyba Pan Bóg sukcessyą jaką salwować może. Pan go nie uratujesz. Jutro poczuwszy grosz, pryśnie ztąd. Stary jest, a zły z siebie przykład daje.
— A to jak? — zapytał Podkomorzy.
— Całemu to światu wiadomo, że przybyła tu za nim ta włoska śpiewaczka, która mu trele i gorgi wywodzi.
Podkomorzy się cały wstrząsł. — A! nie może to być, to potwarz, półtora roku starszy odemnie! Czy sfiksował!
— Być może iż nie jest przy prawych zmysłach — dodał ks. Woroszyłło — a no, niech to między nami zostanie.
Strasznie się p. Kazimierz włoszką tą zmartwił, pluł, mruczał, i spluwał znowu i ręką bił o krzesło, rady sobie dać niemogąc.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sekret pana Czuryły.djvu/57
Ta strona została uwierzytelniona.