Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sekret pana Czuryły.djvu/63

Ta strona została uwierzytelniona.

dzieć — na wiele rzeczy patrzałem. Ho! ho! byłoby o czem gadać.
— A, zmiłuj-że się! praw! ja jestem jak w rogu — toć przecie kolligacya, aż mi wstyd.
— Ba! podchwycił Ruszko — nie żałowałbym gęby, gdyby co dobrego było do mówienia.
— Mów co jest! myż tu między sobą — zawołał Podkomorzy, Czuryło przyjaciel i extra dyskretny — a ja, toć się ci nie wypaplę.
Ruszko lubił opowiadać — więc przysunąwszy się, a lampkę ze sobą też ciągnąc — począł:
— To pewnie panu Podkomorzemu wiadomo, że książe, który podróżował wiele, zamłodu bardzo za granicą się z jakąś też księżniczką niemiecką, wysokiego bardzo rodu, ożenił.
— A no — tak — ale zabij mnie — nie powiem jak była z domu — rozśmiał się Podkomorzy — nigdym jej nazwiska szwabskiego nie mógł porządnie wymówić, bo mnie dławiło. Pamiętam tylko, że na końcu było hauzen i ingen.
— Coś takiego, śmiejąc się też, ciągnął dalej Ruszko. Z tego tedy małżeństwa na świat przyszła księżniczka Izydora i dwóch synów, którzy małoletnimi pomarli. Cudo piękności była panna, i już sześć czy siedm latek mając, menueta tańcowała tak, że się zbiegano patrzeć jak na dziwo. Dwie Francuzki ją wychowywały, ale i cztery by jej utrzymać nie potrafiły. Matka, owa księżniczka Huzeningen, jak Podkomorzy mówisz, po wydaniu na świat drugiego syna, umarła. Francuzice więc jedynaczkę pod swą opiekę dostały. Jeszcze dzieckiem trzpiot była i szalone dziewczę, a śmiałe, na nic niezważające.