Często bywało tak, że się swym guwernantkom wykradała, niewiedzieć dokąd. Szukano jej jak szpilki w sianie, a dziewczę albo w stajni z masztalerzami, albo gdzieś w jakimś kącie na zabawie z chłopcami się znalazło. Nie sposób jej było utrzymać. Ojciec był słaby dla niej, Francuzki nie śmiały hamować, słudzy psuli — robiła co chciała. Może to tam i bajki — ale słyszałem, że nie więcej mając jak lat piętnaście, głowę zawróciła jednemu z dworzan ojcowskich, chłopakowi młodemu, do tego stopnia, że, no — dosyć powiedzieć, iż ich rozdzielić nie było podobna. Albo mu kazała u siebie siedzieć, lub z nim bodaj po lasach sam na sam latała! Gdy już się to bardzo głośnem stało, doszło do ojca, chciał reflektować — gdzietam, o mało do awantury nie przyszło: do oczów mu skakała. Już jak się to skończyło, niewiem, a to pewna, że dworzanin za nią odpokutował, i ojciec, książe słyszę w pokoju córki znalazłszy go, dał mu w twarz — a ten potem do niego strzelił.
W tem miejscu opowiadania, zaszła przerwa. Czuryło, który słuchał z głową spuszczoną, wiercąc się niespokojnie na sepecie, nagle lampką od wina wyciął w stół, porwał się i krzyknął na głos:
— Nieprawda! nie tak było!
Jakby piorun uderzył. — Wszyscy na niego oczy zwrócili. Podkomorzy słuchał, Ruszko usta i oczy otworzył szeroko. Strukczaszyc stał cały drżący, jakby w pasyą wpadł, lecz postrzegłszy jakie mowa jego uczyniła wrażenie, począł się mitygować, zsunął bezwładny niemal na sepet, ręką potarł po czole i wpadł jakby w osłupienie.
— Co takiego? — zawołał Podkomorzy — Czuryło? co tobie? a ty to zkąd możesz wiedzieć?
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sekret pana Czuryły.djvu/64
Ta strona została uwierzytelniona.