Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sekret pana Czuryły.djvu/70

Ta strona została uwierzytelniona.

przyprowadzi: chłodny, małomówny, zimny jak kamień i nieugięty jak żelazo.
— To dopiero! to dopiero! — mruczał stary — i żyją z sobą?
— A żyją — Wojewodzina, że się zrujnowała wraz z ojcem, jest niemal na łasce męża, mąż zaś — bo to dodać trzeba, że szalenie w niej zakochany, trzyma krótko i cugli nie popuszcza. Całuje po rączkach, ale swawolić nie daje. — Chce jejmość za granicę — opuszcza on Radę Nieustającą i rusza z nią razem. Powraca ona — on krok w krok. Mówią tedy, że aż z gniewu płacze.
— A już też i zestarzeć musiała, do kaduka i nareszcie się ustatkować — dodał Podkomorzy.
— Wcale nie zestarzała — odparł Ruszko, piękność to taka, że jej czas nie może nadwerężyć. Świeża, rumiana, talia śliczna, oczy jak gwiazdy.
— Widziałeś ją, deputacie? — spytał stary.
— Nie wiem ile razy. Boginią ją w Warszawie nazywają — mówił Ruszko. Nie może się na to skarżyć, żeby jej u męża na czem zbywało, opływa jak pączek w maśle, a no — dozór ścisły, i zakochany mąż jak cień za nią chodzi.
— Przyszła kreska na Matyska — odezwał się stary.
— Jeszcze niewiadomo jak się to skończy — ciągnął deputat. Są ludzie, co się chcą zakładać, że ona staremu pryśnie, ani się opatrzy i proces o rozwód wytoczy.
— Nie suponuję tego — rzekł p. Kazimierz — kiedyś przecie statek musi przyjść, mąż godny człek, a umie sobie postępować, toć się ta kozacza natura zwyciężyć musi.
— Książe mi tylko ogólnemi słowy mówił o niej —