Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sekret pana Czuryły.djvu/74

Ta strona została uwierzytelniona.

bez myśli tu przyjechał. Nigdy o nim w okolicy ani słyszano, ani go widziano, mieszkał bowiem kędyś daleko na Wołyniu czy Podolu, był śliczny, i zanadto może tylko na mężczyznę, dbał o tę piękność swoją, lecz, miło nań było popatrzeć. I nie papinkowata to była piękność miękka, biała; ale delikatna, krew z mlekiem, słońcem dobrze opalona, tak że czoło, które osłonięte bywało, samo pierwszą swą białość zachowało — wąsik czarny, oko ciemne, postawa gibka a silna, szykowne ruchy. Przytem ubior też staranny dodawał mu wdzięku. Nie nosił się po cudzoziemsku, a mimo to był elegantem.
Na czole mu starodawna wesoła myśl i pogoda jaśniały, śmiały się usta, umiał się bez zbytniej uniżoności podobać każdemu. Z twarzy zaraz polubiła go pani Szczepanowa i ojciec; panna Izabella nie śmiało nań okiem rzuciwszy, siedziała wylękła i zmięszana.
W chwili gdy deputat wszedł do salonu z siostrzeńcem, siedział właśnie w nim Czuryło z Podkomorzyną. W czasie powitania, rzuciwszy okiem na młodego Zubkę, wymknął się bocznemi drzwiami — i zniknął jak kamfora.
Z początku nie uważano na to, ale że dla zabawy gości, Czuryło bywał potrzebny, posyłano po niego raz i drugi. Podkomorzy chciał go mieć koniecznie. W oficynie nie znaleziono; gdzieś się zapodział.
Mając na pamięci ostatnie zajście z deputatem, Podkomorzy do zniknięcia przypisywał chęci unikania p. Ruszki, i miał to za złe Czuryle. Obaj panowie pod wieczór znajdowali się u Podkomorzego, zabawiając go, a młody Zubko, gadatywus, opowiadał rzeczy zabawne.
Jednym razem deputat się odezwał: