musieli. Spadkiem ludzie krew biorą i krewkość; nierychło pradziadowski ogień wystyga — a gdy zgaśnie, najczęściej i ród z nim.
Westchnęli wszyscy, p. Zubko inną jakąś historyjkę na poparcie tych twierdzeń przytoczył; nareszcie submitując się, Ruszko siostrzeńca swego łasce i protekcyi państwa Podkomorstwa poleciwszy, odjechał.
Na wieczerzę zostać czy nie mogli czy nie chcieli, bo zwykle pierwsze odwiedziny bywały ceremonialne.
Zaledwie odjechali, przybiegła pani Szczepanowa do starego, przyszedł syn, o niczem nie mówiąc tylko o Zubce. Podobał się wszystkim, ale matka wzdychała — już ją niepokój ogarniał.
— Izabelce się gotów podobać, chłopak ładny, głowa otwarta, do rzeczy, niema co mówić, a no, choć to siostrzan deputata, toż jeszcze na tem nie dość. Ruszko go może swata, aby posag dla niego zyskać, a co tam za familia, czy mają co, może ich dużo, a jaki ojciec, a matka — kto to może wiedzieć, z tak daleka.
— Gdyby to była dobra partya, to czy by się on w blizkości gdzie u siebie tam nie mógł ożenić; a to jedzie aż tu za żoną
— Jest racya! — rzekł Podkomorzy — jest racya — z tem wszystkiem, zważaj i to asindźka, że on wuja przyjechał poznać; niekoniecznie w widokach matrymonialnych przybył, a Ruszko sam mu chce nastręczyć sposobność dobrego ożenienia. I to być może.
— No — a ja Ruszkę bardzo szacuję, ale — to przebiegła sztuka! — odezwała się uśmiechając p. Szczepanowa. — Ho! ho!
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sekret pana Czuryły.djvu/80
Ta strona została uwierzytelniona.