— Tak, ale człek zacny! — dodał stary Podkomorzy. — Przytem, wiadomo to, szydło się w worku nie utai; wydałoby się, gdyby tam co było. W rozmowie zaś wyraźnie słyszałem do tego alluzyę, że ojciec mu wioskę puścił.
Wioska ta zamknęła usta p. Szczepanowej — jednak ostrożną być chciała.
— Jeżeli drugi raz przyjadą — dodał pan Szczepan — zobaczemy. Juści, nimby się starać począł, musi wprzód rodziców o konsens prosić.
— A dziś, bez konsensu, z Izabelki oka nie spuszczał — szepnęła pani Szczepanowa. — Biedne dziecko, nieśmiała oczów swych podnieść i ciągle raki piekła.
— Trudno-bo zabronić na gładkie liczko patrzeć — oczy ciągnie! — rozśmiał się stary.
W tem wszedł, zgarbiony czegoś i jakby skonfundowany Czuryło.
— O! o! a gdzieżeś to asindziej bywał? zahałasował Podkomorzy, szukają, latają, hukają — asindzieja nigdzie nie znaleźć?
Strukczaszyc znać był przygotowany na tłómaczenie.
— Dali mi znać, że się wilk pokazał, około owiec: wziąłem strzelbę i pobiegłem.
— Co? wilk? kiwając głową odparł stary — to coś osobliwego. — Widzieliście go.
— Nie, chodziłem aż w zarośla.
Dziwnie się ten wilk wydał podejrzanym staremu, lecz zmilczał, głową potrząsając.
Pani Szczepanowa wnet przystąpiła doń, mając zaufanie, i poczęła o kawalerze i o córce.
Widać, że to za serce ujęło Czuryłę, bo się jakoś zapomniał, i, z wielkiej usłużności, nieopatrznie,
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sekret pana Czuryły.djvu/81
Ta strona została uwierzytelniona.