Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sekret pana Czuryły.djvu/90

Ta strona została uwierzytelniona.

Stary zamilkł z pokorą.
Dawszy słowo nie wydał się z niczem, to pewna; ale tajemnica go gryzła wewnątrz i jadła.
Znowu Czuryły nie było, sepet stał niezajęty i stary, niemając z kim pobaraszkować, rozgadać się, odmawiał ogromną moc pacierzy, a że miał dawne votum stu tysięcy zdrowasiek na intencyą dzieci, w czasie niebytności Czuryły znaczną część z tej liczby odznaczył.
Dwa tygodnie upłynęły, a pan Zubko już razy ze cztery był w Kurzeliszkach, gdy nadjechał Czuryło. Wiedziano, że to sprawi wielką staremu przyjemność; więc p. Szczepanowa posłała, zobaczywszy go, dziewczynę z garderoby, która oznajmiła. Podkomorzy się uradował niezmiernie i pchnął Jarmużkę wnet, aby go prosił, by, jak stał, do niego pośpieszył.
Zjawił się też w podróżnym stroju, stary przyjaciel, z twarzą dosyć jasną i wesołą,
— A! bodajcież! bodajcież! z temi absentacyami — wołał stary od proga. Chodź, niech cię ucałuję — niech uściskam. Jak się masz?
— A Podkomorzy?
Ściskali się po kilkakroć.
— Ja! — zachciałeś! — stary grzyb gniję powoli. Aleś ty się tam za światem zasiedział.
— Nie bez racyi tym razem — rzekł Czuryło.
— Jakto? i racyę tę może nawet nam powiesz! toby było coś osobliwego! — śmiał się p. Kazimierz.
— Jeździłem w interesie państwa — rzekł Czuryło, — nieźlem się sprawił i pochwalić się muszę.
Staruszek oczy wielkie wytrzeszczył.
— Enigmatami mówisz — i sam jesteś enigma. No — cóż to jest?