Czu-ry-ło. W wejrzeniu rezydenta było coś tak zagadkowego, dziwnego, nalegającego zarazem, że Zubko się zachwiał.
— Ja jestem — Czu-ry-ło, powtórzył — jeszcze raz zaręczam to panu, najuroczyściej.
Popatrzyli sobie w oczy milcząc, i Zubko skłonił mu się. Rezydent głos złagodziwszy, począł, zbliżając się do młodzieńca:
— Byłoby mi przykro, w oczach ludzi, z któremi żyłem czas tak długi, uchodzić za jakiegoś podejrzanego samozwańca. Dlatego jedynie pana proszę mocno, nie wspominaj o tych Piatnickich. Nie uwłaczam im; mogą być najzacniejsi ludzie, wszelako, ja wolę być poprostu — Czuryłą.
Tu się rozśmiał jakoś smutnie i począł zaraz mówić znowu:
— Ja, panu, o ile mogłem w tym domu, w którym bywasz, być użytecznym — starałem się, niech pan wierzy. Dawnemi czasy znałem waszą rodzinę, ze słychu, mogłem najpochlebniejsze złożyć świadectwo jej zacności i zamożności. Może się to na co i przyda. Dlaczegóżbyś pan miał mnie podawać w jakieś podejrzenie.... i....
— Ale — uchowaj Boże! — przerwał Zubko — wierz mi pan, że w tem najmniejszej intencyi złej nie było z mojej strony. Przepraszam pana. Cóżem temu winien? Podobieństwo jest — nadzwyczajne, no — powiedziałbym, niesłychane. W pierwszej chwili tak byłem uderzony.
— Między nami powiedziawszy — dodał Czuryło — nie pan pierwszy. Już mi się trafiało być branym za tego nieszczęśliwego Piatnickiego.... ale, niech już o tem mowy nie będzie.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sekret pana Czuryły.djvu/96
Ta strona została uwierzytelniona.