Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Serce i ręka.djvu/103

Ta strona została uwierzytelniona.

terów, tém lepiéj godziłyśmy się z sobą. Ona milcząca, mnie się usta nie zamykają... zważ jak to dla mnie było szczęśliwie...
To mówiąc, pochwyciwszy rękę Zygmunta, pociągnęła z sobą na brzeg jeziora, wzdłuż rodańskiego wybrzeża.
— Przejdziemy się trochę, powietrze teraz zaczyna być znośniejsze... Pan mi opowiesz wszystko... Ale najprzód, gdzieżeście stanęli, bo ja dziś jeszcze tę kochaną Olimpkę widzieć i uściskać muszę!...
Hôtel de Bergues!
— Ale to i ja tam stoję! Co to jest przeznaczenie! A! jakże mnie to cieszy! już miałam znudzona jechać daléj, bom sama, wystaw sobie, wożę tylko koczkodana Angielkę jakąś, żeby mieć parawanik od natrętów.. ale to mi nie zawadza... robię co chcę. Mówże pan, jak to było... ja dwa lata nie byłam w kraju... nic nie wiem, tylko to, żeś się pan z nią ożenił. Cóż to? czy konwenanse?
Wystrzeliwszy mu tak w same piersi pytaniem zuchwałém, hrabina Klara, widząc minę zakłopotaną Zygmunta, zaczęła się śmiać.
— A, przepraszam! poprawiła się przypatrując mu się złośliwie: je suis d’une indiscrétion! Ale, widzisz pan, mam do tego trochę prawa. Pan dwa tygodnie kochałeś się we mnie za życia nieboszczyka męża, a z Olimpią jesteśmy kolleżankami... więc jesteśmy w domu ze swymi, nieobcy, i mogę się pytać bez ceremonii...
Zygmunt dziwnie zmieszany uśmiechał się przymuszoną wesołością.
— Cóż bo ci jest panie Zygmuncie? zapytała hrabina Klara: albo cię tak małżeństwo nagle zmieniło