Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Serce i ręka.djvu/106

Ta strona została uwierzytelniona.

rozerwać jéj i zabawić, dodał Zygmunt. Myślę, że pani przyjdziesz mi w pomoc miłosiernie... a daleko łatwiéj będzie jéj to wykonać niżeli mnie, obawiającemu się narazić w najmniejszéj rzeczy... O nic tak nie proszę, jak żebyś ją pani rozbawić, wyciągnąć z domu, zmusić raczyła do wyjścia z téj tęsknéj apatyi!
— A! przyznam się panu, że jeśli pan tego nie mogłeś dokazać!... przerwała hrabina Klara.
— Czyż pani nie widzisz swojéj wyższości nade mną?...
Blondynka słuchała, odgadywała, i uśmiechnąwszy się, rzekła w końcu:
— Chcę być pańskim pomocnikiem w dobréj sprawie, ale główno-kommenderującym nie mogę. Olimpia za długo się samotnością dobrowolną męczyła, życie to stało się dla niéj nałogiem... Z nałogów nawet do szczęścia wychodzi się powoli... Jestże w istocie chorą?
— Jest stęsknioną i zmęczoną...
— A! to ją rozbawimy... Chodźmy tylko prędko... i spuść się pan na mnie, że tę drogą przyjaciołkę będę się starała ożywić... Młodość jéj niebardzo była szczęśliwa... Przyznam się, że przyczyn niedobrze rozumiem... ale... zobaczymy... j’ai la meilleure volonté du monde...
Stanęli w progu hotelu.
— Prowadź mnie pan do niéj! odezwała się hrabina...
Zygmunt trochę się zmieszał.
— Jak to? dzisiaj? teraz? Zdaje mi się, że chciała być samą i nikogo nie przyjmuje...
— To nic, je serais sa garde-malade...