sobą, swém nieszczęśliwém sercem, swemi przygody zajęta, że los Olimpii, o którym wiedziała, został dla niéj zagadką... Domyślała się łatwo, iż rodzice może mimowoli wydają ją za Zygmunta, którego aż nadto dobrze znała, a raczéj przeczuła i nie miała dla niego wielkiego szacunku; cała jednak ta historya Olimpii, budząca w niéj wielką sympatyę, była jéj obcą.
— Mój aniele drogi! dodała żwawo Klara: znałaś mnie dawniéj, daję ci słowo, że choć ludzie sobie o mnie pleść mogą co chcą, nie jestem gorsza niż byłam, lepszą nawet może... Zdaje mi się z tego wszystkiego co widzę, żem się tu może opatrznościowo znalazła... że ty mnie i rady mojego starego doświadczenia bardzo możesz potrzebować... Byłyśmy niegdyś rówieśnicami, to prawda, bardzo staro nie wyglądam, choć wiesz, jak się kocham — po cichu ci się przyznam: mam już zmarszczki! ale jestem teraz daleko, daleko starsza od ciebie. Miałam, wystaw sobie, dwóch mężów, i na obudwóch się oszukałam... To coś znaczy... Dla tego trzeci raz za mąż nie pójdę tak prędko, (w téj chwili pocałowała Olimpię), tylko się nie gorsz, póki ostatniego (bo już to musi być ostatni aux derniers les bons) nie wypróbuję... gruntownie...
Olimpia popatrzała smutnie, nawet to jéj rozśmieszyć nie potrafiło.
Hrabina mówiła daléj nieznużona, jak rozpędzony koń z góry, który leci coraz szybcéj na złamanie karku:
— Mów, spowiadaj się, ulżyj sobie, wylej na łono przyjaźni (vieux style!) troski i utrapienia swoje! Żart na stronę! niezawodnie wygadanie się ulgę ci
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Serce i ręka.djvu/109
Ta strona została uwierzytelniona.