Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Serce i ręka.djvu/110

Ta strona została uwierzytelniona.

przyniesie. Jest to w naszéj naturze, że my się wypłakać i wygadać musimy...
— Za wielebym ci mówić musiała, szepnęła Olimpia.
— Ale nie! zobaczysz, ja ci się domyślę wszystkiego z półsłówka, nawet bez słowa!... wrzuciła hrabina. Mów tylko, bo mnie żal nad tobą i ciekawość spali... Ja ci poradzę, tyś niedoświadczona... ja nawet twego Zygmunta doskonale znam, uczynił mi ten honor, jeszcze za życia mego męża, że się we mnie całe dwa tygodnie, nie mając co robić, kochał i sądził, że mnie zachwyca... A ja wówczas, sama byłam zakochana w kim innym — a! nie w mężu, taki był nudziarz, świeć Panie nad jego duszą!... Zygmunt mi służył za parawanik... czego mi pono nigdy nie daruje... A ty?
Olimpia ruszyła ramionami z tak nieudaną obojętnością pogardliwą, że hrabina już z tego wielu się rzeczy domyślić mogła.
— Powiedzże mi najprzód, bo widzę, że cię potrzeba wziąć na konfessatę, jakże się stało, żeś ty za niego wyszła?...
W głębokiém zadumaniu pogrążona Olimpia nierychło główkę podniosła.
— Moja Klaro kochana, rzekła, powiem ci wszystko. Nie mam nikogo, jestem straszliwie sama, potrzebuję rady... lecz na krzyż Pański zaklinam, to co ci powiem, niech umrze z tobą...
— Na cienie mojéj matki, którą wiesz jak kochałam! zawołała Klara: zaklinam ci się, zamknę to w sobie, mów — nie lękaj się!
Chwilką zatrzymała się Olimpia i milczała... podniosła oczy na nią...