Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Serce i ręka.djvu/112

Ta strona została uwierzytelniona.

ciu jak w ogniu, spaliłam się niém. On się opierał, bronił, uciekał. Narzuciłam mu się, zdobyłam go szaleństwem... Chciałam z nim być chwilę szczęśliwą, a potém umrzeć...
Hrabina rozpłakała się i padła jéj na szyję.
— O! ty moja anielska Olimpio! tyś umiała kochać.
— Nie! droga Klaro: ja umiem jeszcze... ja go dziś tak kocham, jak tego dnia, gdyśmy z nim uciekłszy razem, w ubogiéj chatce czeskiego wieśniaka sprawili sobie raj. Dwie trumny wysłane kwiatami stały w jednéj izdebce, myśmy się upajali sobą w drugiéj... trucizna stała na stoliku otoczona kwiatkami... My z nim śpiewaliśmy pieśni, tworzyli kantyki i płakali, i byli szczęśliwi, jak w raju!
Z ust hrabiny wyrwał się krzyk, zbladła potém i głosu jéj zabrakło...
— I ty się śmiesz skarżyć na życie! wykrzyknęła po chwili: ty! niewdzięczna! Bóg ci dał przeżyć taką rajską godzinę... któréj wspomnieniem wieki żyć można, a ty!..
— Jam ją odpokutowała wiekiem! odezwała się Olimpia płacząc. Odkładaliśmy śmierć, ostatni akt Romea i Julii od dnia do dnia... Żal nam było świata, który tak śliczny, młody, jasny... tak cudowny się nam wydawał, szczęście nasze kołysząc na swém łonie... Zdawało się niemożnością, aby nas wyśledzić miano... gdy matka moja, któréj w pomoc przyszły wszystkie władze, napadła nas upojonych i... wyrwała mnie jemu... Okuto biednego Bratanka, a mnie ścięto! O tak, droga Klaro, ja tego inaczéj nazwać nie mogę; straciłam głowę, straciłam poczucie życia, żyłam upiorem za karę... Zawieziono mnie najprzód