Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Serce i ręka.djvu/113

Ta strona została uwierzytelniona.

pod włoskie niebo, aby zmylić poszlaki, aby zatrzeć wspomnienie, aby mnie obmyć z téj plamy. O! to nie była plama, jam mu ślubowała na życie i śmierć, jam mu została wierną i będę taką do zgonu.
— Zmiłuj się! a po cożęś szła za mąż? zapytała Klara.
— Ojciec mój nie wiedział o niczém, on męczył się losem moim, ja kocham ojca... jam musiała...
— I... nie rozumiem? zawołała hrabina.
— Jak to? ty znasz Zygmunta tego i nie rozumiesz? śmiejąc się szydersko dokończyła Olimpia. Ten człowiek chciał nie mnie, ale majątku i imienia, gotów je był okupić jakąkolwiek bądź ceną... Matkę moją zjednał sobie, udając w niéj zakochanego... wybrała więc go za męża dla mnie. Rok czyhał, płaszczył się, pochlebiał, wsuwał w ten dom, do którego wnosił swą podłość...
— Ale to twój mąż!
— Nie, to handlarz, co mnie kupił... Nie lękaj się: postawiłam warunki... nie mam sobie nic do wyrzucenia. Gdy ojciec zmusił mnie łzami, abym wyszła za niego, powiedziałam matce: „Dobrze, lecz nie inaczéj, aż mu powiem wszystko i położę za warunek, że tylko imieniem będę mu żoną, że zostanę wolną, i że Bratanka pierścionek zamiast swojego zamieni ze mną przy ołtarzu!...”
— Olimpko! co ty mówisz! uderzając w dłonie krzyknęła hrabina: czyż to być może? i ten człowiek się zgodził?
— Przystał na wszystko! Gardzę nim... dodała wstając. Oto masz obraz położenia mojego, naszych stosunków...